I wzleciał na skrzydłach piórem spowity. Dumny, pyszny, królewsko sowity.
Gałąź poruszył gdy szponem zadrapał. Zranił, zapłakał.
Wzrok swój odwraca, gdyż losu nie może.
Potworze kunsztowny – sumienie mu kadzi. Nic już nie może, nic nie uradzi.
Rwie ciało żądza wolności. Wyżej, szybciej.
Gasząc, ostatnie tchnienie litości.
